30 listopada 2013

Bojąca się Szatana



Co się odj*bało to ja nawet nie.

Anon student here tutej. Po skończeniu dwóch normalnych kierunków, stwierdziłem, że zrobię coś dla siebie i swoich własnych zainteresowań, więc poszedłem bez większych oczekiwań na trzecie i ostatnie studia w życiu. W czasie ostatnich lat obracałem się w różnych środowiskach, ale przyznam jedno: takich pojebów oderwanych od rzeczywistości, kretynów  i zwykłych psycholi jak na uczelniach nie spotkałem nigdzie.

Zaczęło się niewinnie. Na drugi rok doszła jakaś loszka o wyglądzie szarej zahukanej myszki z małej wsi. Początkowo nie zwracałem na nią większej uwagi. Później zaczęła mnie irytować, bo jasnym stało się, że nie tylko kompletnie nic nie wie w kontekście naszego kierunku studiów, ale stara się też być dynamiczna i wyrywa się na wykładach z błyskotliwymi (w swoim mniemaniu) pytaniami, które obnażają nie tylko jej niewiedze, ale i emocjonalność na poziomie gimnazjalistki. Jakim cudem została przeniesiona na drugi rok i zaakceptowana – nie mam pojęcia. Wtedy właśnie wpadła mi w oko i stwierdziłem, że będzie można subtelnie ją potrollować. Musiała jakoś wyczuć zainteresowanie z mojej strony, bo na jednej z przerw podeszła do grupy w której stałem i zaczęła ni z tego ni z owego coś bredzić o genezie biblii. Popełniała w tej materii sporo błędów, więc delikatnie ją skorygowałem. Najwyraźniej zinterpretowała to jako sympatie i zainteresowanie z mojej strony, bo tego samego dnia zaprosiła mnie do znajomych na twarzoksiążce.

To co ujrzałem było inbą większą niż to co kiedykolwiek zaznałem na KULu. Ta dziewczyna od kilku lat prawie codziennie postuje statusy o chrześcijaństwie, wierze w boga, jakichś rapujących księży, rekolekcje online, obrazki, wyrazy uwielbienia dla papy, maryjki itd.; słowem wszystko, co się da o religii. Zauważyłem też, że bierze udział w burzliwych dyskusjach gdzie używa argumentów przy których mój poziom żeżuncji osiągnął szczyty. Z pogłębionej analizy jakiej dokonałem wyniknęło, że szczególnie obawia się szatana (bez zaskoczenia). Pokazałem to wszystko jednemu znajomemu z roku. Trochę wspólnie pośmiechaliśmy, powysyłaliśmy sobie nawzajem jej najlepsze kawałki, ale żadnych szczegółowych planów trollingu nie było.

mano cornutaDo wczoraj. Sprawa wyszła spontanicznie i bez żadnego zamiaru. Widziałem, że nasza koleżanka stoi na korytarzu i się na mnie patrzy. Kolega akurat przyszedł. Więc na powitanie wyciągnąłem wysoko dłoń z gestem rogów (mano cornuta) i głośno powiedziałem ‘heeejl sejten!’, na co on automatycznie odpowiedział tym samym i uścisnął mi dłoń. Ona na to jakoś głośno jęknęła, bo spojrzeliśmy na nią oboje, a ta jak oparzona wybiegła z korytarza na schody i zniknęła na resztę dnia zajęciowego.

Finału historii dowiaduje się już od postronnych ludzi z roku, bo zarówno ja i kolega zostaliśmy zablokowani na fb przez naszą bohaterkę. Okazuje się, że pobiegła do pobliskiego komisariatu policji, gdzie chciała złożyć zawiadomienie w sprawie mnie i mojego kolegi. xD Przypuszczam, że połączenie jej histerycznego roztrzęsienia, absurdu zgłoszenia i nieustępliwości doprowadziło do jakiejś sprzeczki w wyniku której została odwieziona do szpitala neurologicznego gdzie została poddana badaniom i obserwacji. W chaotycznej relacji zdarzeń ze swojej strony skupiła się na tym jak w dzisiejszych chorych czasach wiara jest uważana za zaburzenie psychiczne i katolicy są uciskani, co spotkało się ze średnim zrozumieniem ze strony jej znajomych.

Chyba nie będę już jej więcej trollował.

13 sierpnia 2012

Wygrywający w życie

Mam problem z głową. Jestem zbyt inteligentny i potrafię przejrzeć ludzi. Chodzę od 3 lat po różnych psychologach, psychiatrach i neurologach w Warszawie. Bez skutku - żaden nie jest w stanie mi powiedzieć, co jest ze mną nie tak. Pewność siebie, naturalne cechy.
Zawsze chciałem być osobą zwyczajną. Patrzyłem się 'w dół' na ludzi, na samym dnie, sam brodząc po uda w bajorze zwycięstwa.

Zawsze byłem śmiały, z tego powodu zacząłem grać w teatrze. Brak tremy, wszyscy na mnie patrzą, światła na twarzy. Świetne uczucie na deskach, po zejściu uniesienie. Kochałem to. Przestałem jednak się udzielać, gdyż teatr nie był szczytem moich możliwości, a do tego wolałem poświęcać się innym hobby - miałem nadzieję, że więcej czasu, który zawsze zajmował mi teatr, przeznaczę właśnie na nie.

Jednak gdy wracałem do swojego mieszkania, siadałem do komputera i lurkowałem chany. Internet również miał swój wkład w polepszenie mojego życia. Siedziałem wciąż w domu, gapiąc się w monitor, w litery i słowa, w zdjęcia, w chore gówno, które tak mnie odpychało. Sam nie stałem się tym gównem, jestem teraz tym bardziej pewny że nigdy nie stanę się częścią tego śmierdzącego jeziora fekaliów zwanym chanem.

Mam dobrą figurę, nie potrzebuje okularów. Lubię się myć – uwielbiam wodę, od kiedy zacząłem chodzić na basen w przedszkolu (do dziś mam świetny wyniki w pływaniu (serio)). Włosy niemal zawsze porządnie uczesane. Mam dzięki basenowi pojemne płuca i nienajgorszą kondycję, dlatego uprawiam dużo sportów. Uznałem niedawno, że dodatkowo zacznę robić ćwiczenia i już teraz widać wyniki – lepsze mięśnie brzucha, większa klata. Poza tym, jeszcze lepsza sylwetka nikomu nie zaszkodzi, a niejedna dziewczyna tym bardziej uzna mnie za interesującego dzięki temu.

Wśród was jest niewielu takich jak ja. Większość to anony, którzy przegrywają w życie. Chciałbym wiedzieć, co to za uczucie. Nigdy go nie znałem.
Zastanawiałem się kiedyś, czy nie powinienem się zabić. Rozważając wszystkie za i przeciw, uznałem, że tak będzie najlepiej. Nikomu nie będzie smutno że nigdy nie dojdzie do mojego poziomu. Opłakiwałaby mnie nie tylko moja rodzina (pewnie przez długi czas - zawsze byłem człowiekiem sukcesu, chętnym do pomocy i ulubieńcem całej rodziny), ale też wielu znajomych i kobiet. Oni pomagali mi, ja odpłacałem się tym samym.

Nie wiem dokładnie, co to znaczy 'piwniczane życie'. Mimo to, że jestem na nie wściekły. Może uznacie, że bez powodu, bo go nie poznałem. Właśnie to jest zapalnikiem - zawsze chciałem żyć tak jak inni, martwić się o drobnostki, nie móc znaleźć sobie partnerki, mieszkania, pracy. Zamieszkać w obskurnym bloku z płyty, nie móc spłodzić syna, posadzić co najwyżej trawę pod blokiem na które i tak sr#łyby psy sąsiadów. Jednak jestem zbyt w czepku urodzony, by się na to porwać. Gdybym chciał mocno, może to byłoby realne. Ale nie mam motywacji. Życie do tej pory przyzwyczaiło mnie, że jestem władcą, i wszystko mi w życiu zawsze wychodzi.

Byłem panem w szkole. Mimo że jestem dość średniej postawny (185cm wzrostu ku##o, 80kg wagi), bali się mnie wszyscy w szkole, od koksów po nauczycieli. Zawsze to wykorzystywałem przeciwko ludziom ze słabszą wolą od mojej. Poniżanie, pobicia - częściej wracałem do domu mercem dyrektora niż rowerem czy autobusem z plebsem. Przez to właśnie kocham ludzi - za to, że na odrobinę agresji reagują jak potulny piesek, który kaja się przed swoim właścicielem jakby go zawiódł.

Jestem wspaniały, anony. Daje wam mój profil na gronie, wystalkujcie sobie, co chcecie. I tak g#wno mnie juz to obchodzi.

inb4 atencyjna ku##a - mam innych znajomych, którym mógłbym opowiedzieć o mnie. W tej chwili jesteście po prostu jedynymi osobami w pobliżu, którym mogę opowiedzieć o sobie.

4 marca 2012

Wyspa niedźwiedzi



W ostatnich latach, wspominając ze znajomymi lata wczesnej młodości, często schodziliśmy na tematy kreskówek. Oprócz standardowych "bajek" z okresu PRL takich jak "Reksio", oraz produkcji Cartoon Network, jak "Atomówki",
co jakiś czas każdy z nas wspominał wieczorynkę emitowaną w latach 90-tych na TVP1. Bohaterami kreskówki byli niedźwiedź i królik podróżujący po świecie w balonie. Co ciekawe - nikt nie pamiętał tytułu, fabuły kreskówki, oraz - co najważniejsze - zakończenia. Każdy (powtarzam: każdy) wspominał natomiast specyficzne uczucie, jakie wywoływała w nim bajka, a szczególnie jej intro. Psychodeliczna, ambientowa muzyka, nietypowa technika animacji (niedźwiedź poruszający się "krokiem księżycowym"), mroczny klimat... to wszystko składało się na uczucie co najmniej niepokoju, jaki towarzyszył oglądaniu tego zwłaszcza przed pójściem spać.

Nadmiar wolnego czasu spowodował, że długo błąkałem się po internecie, zwłaszcza po forach i portalach "nostalgicznych", gdzie moje pokolenie wspomina lata swojego wczesnego dzieciństwa. Jak się dowiedziałem, nie my jedni mieliśmy problem z wieczorynką. Cała masa internautów wspominała psychodeliczny klimat kreskówki i - co ciekawe - podobnie, jak wśród moich znajomych, mało kto pamiętał tytuł.
W końcu komuś udało się go zdobyć - animacja nosi tytuł "Wyspa niedźwiedzi" (fr. L'Ile Aux Ours).

"Wyspa niedźwiedzi" opowiada historię zamaskowanego niedźwiedzia polarnego Ediego, który dorasta wśród królików, zajmując się roznoszeniem poczty. Pewnego dnia na wyspę przybywa duszek Ok, który oznajmia Ediemu, że bohater tak naprawdę pochodzi z Wyspy Niedźwiedzi i powinien na nią ruszyć. Edi, wraz ze swoim przyjacielem - królikiem Maxem i Okiem, wyruszają w podróż balonem, by odnaleźć miejsce, skąd pochodzą niedźwiedzie. Na ich drodze stają piraci podróżujący sterowcem, oraz "Pogodotwórcy", o których więcej znajdziecie w dalszej części tekstu. Niestety, w sieci można znaleźć tylko dwa odcinki "Wyspy", wystarczą one jednak do wyjaśnienia fenomenu tej kreskówki.

Kreskówka, mimo ciekawej fabuły i "sympatycznych" zwierzaków, zdecydowanie nie nadaje się na dobranockę, którą oglądają przecież często dzieci poniżej 8 roku życia. Jest dokładnie tak, jak w moich wspomnieniach - psychodeliczne, niepokojące intro (w wersji polskiej śpiewane przez Alibabki) doskonale oddaje nastrój tego, co znajdziemy "w środku". Postacie sprawiają wrażenie przerysowanych, poruszających się pokracznie. Główny bohater - zamiast wzbudzać sympatię - nieraz przeraża swoją mimiką i "gumowymi rękoma". Max ma ciągle ten sam wyraz twarzy, zachowuje się jak pod wpływem narkotyków. Ok także skrywa pewne tajemnice. Sama jego wiedza o zaginionej Wyspie jest podejrzana. Sceneria zdecydowanie nie nadaje się do oglądania dla widzów najmłodszych - nagłe zmiany pogody ze słonecznej na burzę, mroczne lokacje takie jak cmentarzysko balonów, oraz dziwne pomieszczenia, które - mimo iż na pierwszy rzut oka są różne - wyglądają, jakby coś je ze sobą łączyło. Całości dopełnia mroczna muzyka, podchodząca nie raz pod Dark Ambient.

Kolejną rzeczą, która przykuwa uwagę widza, jest zdecydowana przewaga czarnych charakterów. Mamy tu:
-piratów, próbujących pojmać Ediego i sprzedać go na targu niewolników. Ich twarze są pokraczne, przypominają nieco zmutowane krokodyle. Stosują wymyślne tortury, takie jak wyrywanie kości (!)
-"Pogodotwórców", mroczne bóstwa sił natury. Starają się uniemożliwić bohaterom odnalezienie Wyspy z powodu przepowiedni, mówiącej o końcu ich panowania wraz z dotarciem na Wyspę niedźwiedzia w masce. Szczególnie okrutni są słudzy Małpy Tropik, jednego z pogodotwórców. Mowa o Smokach Wampirach, jednych z najmroczniejszych stworzeń, jakie kiedykolwiek pojawiły się w filmach animowanych.
-doktora Lękusa, szalonego naukowca, który w poszukiwaniu "eliksiru okrucieństwa" przeprowadza bolesne eksperymenty na zwierzętach.

W całej kreskówce można znaleźć także handlarzy niewolnikami, profesjonalnych zabójców i łowców nagród. To, co odróżnia czarne charaktery w "Wyspie" od innych kreskówek, to - poza specyficznym wyglądem i niezrozumiałą grozą bijącą od nich - ich ilość. Zazwyczaj bajki dla dzieci przedstawiają głównych bohaterów żyjących w spokojnej, pogodnej krainie, której zagraża jakieś niebezpieczeństwo. Czarny charakter zazwyczaj jest jeden, a nawet jeśli nie, to i tak "dobrych" jest więcej. Tutaj jedynymi pozytywnymi postaciami są groźne wyglądający miś polarny, królik z kamienną twarzą i tajemnicza zjawa.

Kolejną ciekawą sprawą jest świat przedstawiony w kreskówce. Akcja rozgrywa się przede wszystkim w powietrzu, nad morzem, jednak wszyscy bohaterowie wydają się obawiać kontaktu z wodą. Świadczą o tym chociażby piraci podróżujący nie statkiem, lecz sterowcem. Bohaterowie, odnajdując jaskinię pełną telewizorów, toalet i innych produktów ludzkiej cywilizacji, wspominają o "Pierwszym Trzęsieniu Ziemi". Czy to dlatego nie ma tam żadnych ludzi? Czyżby wszyscy wyginęli, a woda była skażona, więc nie można się do niej zbliżyć? No i kim jest Ok, który posiada dużą wiedzę o czasach sprzed kataklizmu? Wygląda na to, że duszą człowieka. Wizja postapokaliptycznego świata rządzonego przez zwierzęta jest być może ciekawa, ale raczej nie dla dorastających dzieci.

Mamy więc psychodeliczną kreskówkę, epatującą okrucieństwem, apokalipsą, przerażającymi eksperymentami medycznymi i wszechobecnym mrokiem, za który najprawdopodobniej odpowiedzialni są chciwi i zawistni bogowie - pogodotwórcy. Dodajmy, że kreskówkę przeznaczoną dla widzów najmłodszych. Kto stoi za jej produkcją? Strona studia animatorskiego odpowiedzialnego za "Wyspę" nie istnieje, podobnie jak żadna poświęcona bajce - co w dzisiejszych czasach wydaje się niezwykłe. Jedyne wiarygodne informacje, do jakich udało mi się dotrzeć, sugerują, że za projekt odpowiada niejaki Jacques Peyrache. Być może chciał stworzyć coś ciekawego, ale nie przewidział jak odbiorą to najmłodsi widzowie? Taka odpowiedź byłaby prawdopodobna, gdyby nie jeden drobny szczegół.

Jacques Peyrache jest psychiatrą dziecięcym.

4 lutego 2012

Letnia przygoda z sąsiadem

Mieszkam w kamienicy na poddaszu, w okresie lata jest nie do wytrzymania bez przynajmniej 3 wiatraków. Biorę prysznic.
Słyszę dzwonek do drzwi. Zawijam się tylko samym ręcznikiem i otwieram drzwi. Stoi mój dobry sasiąd z dołu w samych slipach, wiek około 50tki, żonaty i z olbrzymim brzuchem (naprawdę dużym):
- Dzień dobry, pan się zna na komputerach prawda?
- No trochę tak. A co się dzieje?
- Wie pan, bo problem jest, bo komputer nie działa i nie wiemy co zrobić. Mógłby pan rzucić na to okiem?
- Czemu nie.
Schodzimy na dół do jego mieszkania. Ja dalej owinięty w ręcznik próbuje rozwiązać problem. Nie ważne w tej historii co się zepsuło - ważne, że naprawiłem. Wychodząc z mieszkania w progu, sąsiad się pyta:
- Ile mam panu zapłacić?
- Ależ proszę pana, niech pan nie żartuje, dla mnie to była czysta przyjemność.
Cała tą rozmowę słyszał sąsiad z naprzeciwka, który wychodził ze swego mieszkania. Stanął jak wryty, patrząc na nas - jeden owinięty w sam ręcznik, a drugi w samych slipach - tak piekielnym wzrokiem jak nigdy w życiu.

3 lutego 2012

Karachan.org



Elektroniczne dźwięki i wulgarny tekst opowiadający o Janie Pawle II - oto co słyszymy odpalając jeden z wielu filmów zrobionych rzekomo przez portal wykop.pl. W rzeczywistości widea te tworzone są przez członków anonimowej społeczności - Karachan.org. Strona ta jest jedną z wielu kopii popularnego amerykańskiego portalu 4chan - strony umożliwiającej użytkownikom anonimowe wymienianie się obrazkami oraz tzw. "memami", czyli zabawnie i nieraz cięto podpisanymi obrazkami portretującymi życie oraz piętnującymi przywary typowego internauty. Z tej właśnie strony pochodzą takie zabawne filmy jak "Rickroll" czy zabawnie podpisane zdjęcia kotów. Jednak nie należy dawać się zwieść pozorom! 4chan to miejsce dosyć oryginalne! Humor nie zawsze musi odpowiadać zwykłym internautom! Co ma na ten temat do powiedzenia założyciel karachan.org?

-Nigdy nie spodziewałem się, że karachan będzie tak popularny - mówi administrator i założyciel portalu ukrywający się pod pseudonimem "zalgo". - Na początku chciałem stworzyć małą stronę na próbę, byłem wtedy zafascynowany 4chanem i ideą anonimowości w sieci. Wtedy byłem młody i miałem ideały. - Opowiada "zalgo" o powodzie założenia strony. Jednak użytkownicy nie są w żaden sposób kontrolowani, więc zdarzało się wiele aktów wandalizmu. Takich jak na przykład wspomniane na początku wideo szkalujące papieża polaka. W ten sposób internauci z karachanu chcieli zwrócić uwagę na problem pedofilii w polskim kościele. Dlaczego jednak akurat wizerunek Jana Pawła II? -Uważam, że jest to osoba bardzo znana, jej oblicze miało przyciągnąć wielu oglądających. Zaaferowani, dociekliby wielu informacji na temat pedofilii w kościele katolickim. Interes dzieci jest nam bardzo drogi. - Czemu więc "zalgo" zezwala na publikowanie w swoim serwisie, który przeglądają także przecież nieletni, twardej pornografii? - Staram się walczyć z udostępnianiem przez użytkowników niewłaściwych treści, bo wiem, że moją stronę przegląda też młodzież gimnazjalna. To bardzo wrażliwe umysły. Nie chcę, aby stało im się coś złego.

Z 4chana wyrósł cały ruch Anonymous - hakerska organizacja. "Zalgo" odcina się od nich i mówi, że Polscy Anonimowi - polski odpowiednik anonymous - jest nie tylko organizacją działającą z prawem, lecz także dużo bardziej przystępną dla szarego użytkownika. Każdy kto wejdzie na karachan.org ma zaoferowaną pomoc w dostowaniu się do surowego wyglądu strony. - Planujemy wprowadzić nowy styl i skórki, bardziej nowoczesne i pasujące do obecnych trendów Web 2.0. Chcielibyśmi także dodać przycisku udostępnień na np. facebook - wylicza administrator. Jego ambicje są wysokie.

Karachan dopiero wychodzi z podziemia, jednak już chce stawać w szranki z największym graczem na internetowym rynku rozrywki - kwejkiem. kwejk to portal w założeniach bardzo podobny do karachan.org, tak samo pozwala na wymienianie się obrazkami. "Zalgo" do końca roku 2012 chce wyprzedzić kwejka w liczbie unikalnych wejść dziennie. Czy to możliwe? - pytamy. - Mam swoje sposoby - odpowiada "zalgo" uśmiechając się niczym sprytny lisek.

Zyzz - cała prawda o jego śmierci



Jak widać Zyzz przed braniem sterydów był zwykłym chudym lamuskiem z bananowego amerykańskiego domu

Znaleziono go martwego w brudnej saunie w Bangkoku. Wykitował samotnie, przerażony, w straszliwej agonii. W życiu nie osiągnął nic poza drobnym rozgłosem na kilku forach internetowych, gdzie stał się jedynie kolejnym memem, o którym niedługo wszyscy zapomną. Zapłacił ostateczną cenę za swoją obsesyjną próżność i szprycowanie się nielegalnymi substancjami. Dębowa jesionka w wieku 22 lat. Brawo, wszyscy mirujemy.

Gdy teraz pomyślę o Zyzzie, żal mi go i życia, które wiódł. Być może został uwieczniony online przez paru suchoklatesów, ale jego życie i wizerunek były zbudowane na lichej podporze żałosnego narcyzmu. Czcili go podczas gdy jedyne co mieli to kilka sztucznych zdjęć, krótkich filmików na YT i sporadyczne posty. Można podziwiać jego budowę ciała, ale zastanówmy się na chwilę co się działo za kulisami.

Gdy słyszę "Zyzz", przed oczami staje mi obraz jego, tarmoszącego swojego skurczonego od metki fiuta żeby chociaż trochę stwardniał, żeby szybko wepchać go w przepłacone designerskie slipki żeby sprawiał wrażenie hojnie obdarzonego. Wszystko to żeby jeden z jego dupowłażących kumpli mógł zrobić parę głupawych, ustawionych fotek do wrzucenia w sieć po raz milionowy. I owszem, uważam, że między Zyzzem a jego ekipą było coś więcej niż odrobina homogejostwa.

Wyobrażam go sobie paradującego po żałosnych, pretensjonalnych klubach bez koszulki, desperacko poszukującego atencji. I na każdą losową puszczalską 7/10 Karynę, która robiła sobie z nim zdjęcie, przez jego przeżarty sterydami mózg przebiegało milion nieśmiałych, pogmatwanych i niepewnych siebie myśli. Nie mógł wyjść na miasto i zabawić się jak normalny Seba. Dla niego to było przedstawienie. Ale bynajmniej nie był gwiazdą, a jedynie skoksowanym pozerem. Formą bez treści. Nadętym, wymuskanym głąbem. Kompletnym oszustem.

Widzę oczyma wyobraźni jak aplikuje sobie opaleniznę w sprayu, jak goli swoje skurczone jaja przed lustrem. Jak wybiela sobie zęby, prostuje włosy, maluje się. Wyobrażam sobie wszystkie te codzienne rytuały, przez które musiał przechodzić żeby tylko utrzymać jakiś swój głupi wizerunek, który szanowno jedynie na forach internetowych uczęszczanych w większości przez przegrywów. Smutny człowieczek. Naprawdę kurwa żałosny.

Jak mówi stare przysłowie, "nothing of value was lost". Ci, którzy klękają przed jego ołtarzem powiedzą, że dobrze, że odszedł młodo. "Wiecznie młody, jak James Dean", czy inne gówno. Prawda jest taka, że w jego ostatnich chwilach na Ziemi przez umysł Aziza Sergiejewicza Szawersziana przelatywała jedna myśl. Pragnął innej atencji gdy jego spuchnięte od dianabolu serducho pompowało ostatnie mililitry. Wołał o pomoc. Ale nikt nie przyszedł. I tak odszedł do krainy wiecznych łowów w spokojnym i dystyngowanym tajskim burdelu. Ciekawi mnie jak bardzo cenił swój sztuczny wygląd w ostatnich chwilach. Ciekawi mnie czy żałował tej narcystycznej parodii samego siebie, którą się stał. Warto było, Zyziu?

Chyba nigdy się nie dowiemy.